Nie ma to jak jeden z uroczych,
listopadowych wieczorów. Pogoda zaiste zachęcająca do wychodzenia
na dwór, nie licząc wiatru, który zmagał po twarzy niczym bicz.
Kosmos jakiś. No ale nie o pogodzie chciałem tu nawijać. Nastała
sobota, dzień ogniska. Nadia nie tylko mi pomogła, ale i zajęła
się zakupami, przy których pozostałem jedynie tragarzem. Nie
omieszkałem zawodzić jej przez pół drogi, jakie to reklamówki są
ciężkie, ale ostatecznie się zamknąłem, bo zagroziła, że jak
tego nie zrobię wystawi mnie do wiatru, przez co tylko i wyłącznie
ja rozpalać ogień będę musiał.
– Nads, jesteś coraz bardziej
władcza. – Zaśmiałem się, zarzucając reklamówkę sygnowaną
„Biedronka” na ramię.
– A ty bezczelny. I pakujesz mnie w
dziwne sytuacje. Chociaż znalazłeś dla mnie jakiegoś
przystojniaka? – Spojrzała na mnie spod grzywki.
– Taaak... – mruknąłem, trochę
spanikowany. Przecież kogoś znajdę, prawda? – Ale to
niespodzianka, więc nie pytaj o niego. Będzie ten dreszczyk emocji.
– Poruszyłem zabawnie brwiami.
– Dreszczyk emocji. Właściwie
dlaczego ja cię jeszcze znoszę? – zapytała bardziej siebie niż
mnie, co jednak nie przeszkodziło mi w udzieleniu odpowiedzi.
– Bo jestem boski i nie przeszkadzają
mi twoje wałeczki. – Wyszczerzyłem zęby.
Nadia pozostawiła całkowicie bez
komentarza moją wypowiedź. Coś się stała milcząca ostatnio...
Pewnie ma okres, czy inne damskie przypadłości. Z natury znie
zagłębiam się w takie tematy. To tutaj moja wszechwiedza się
kończy.
Otworzyłem drzwi, wpuszczając Nads do
domu. Z dziką rozkoszą położyłem torby na blacie kuchennym.
– Teraz jakieś marynaty? Czy co, bo
nie ogarniam niektórych produktów. – Zmarszczyłem brwi,
wyciągając sos tabasco.
Sąsiadka uśmiechnęła się nieco
złowieszczo. Oj, coś chyba jest nie tak...
– Nie powiedziałam, że to do mięsa.
– A do niby czego? – Mój głos
zabrzmiał niepewnie. Nadia sięgnęła do torebki i wyciągnęła
O,7 litrową butelkę wódki. Zaraz, wróć... Nads i alkohol? To jak
kogut znoszący jajka...!
– Chcesz mnie spić, żebym był
łatwiejszy? – Uśmiechnąłem się, krzyżując ręce na piersi. –
Eh, powstrzymaj popędy, młoda! – Pstryknąłem jej palcem w nos.
– Nie wszystko kręci się w okół
ciebie, Damian, wiesz? – Patrzyła na mnie spode łba.
– Oj tam. – Wzruszyłem ramionami.
Nieważne, że Nadia miała rację. Ja nie mogę przyznać się do
błędu. Nie ja.
Schowała wódkę do torebki i
skierowała kroki ku drzwiom.
– O szesnastej będę czekała na
chłopaka, który mnie zabierze na ognisko. Miejsce jest już
przygotowane. Koło boiska, pamiętaj. I nie spóźnij się na własną
imprezę, błagam! – Nie dając mi dojść do słowa, wyszła.
Siadłem na kanapie w salonie i
wyciągnąłem telefon. Kogo to ja znam... Ponad 3OO numerów
telefonu i niemalże żadnego chłopaka. Ale od czego jest kuzynek?
Janek, mój kuzyn, to dość nietypowy
człowiek. Kolekcjonuje zatyczki od zniczy i wyznaje kult śmierci.
Satanistyczne znaki na ciele wyglądały nieco groźnie, ale w końcu
jak mówiły koleżanki: niezłe z niego ciacho. Ciemne oczy i
brązowe włosy, lekko poskręcane na końcach. W sumie podobny do
mnie, tylko ja mam zielone oczy i proste włosy. No i jestem bardziej
opalony. On to trupio-blady człowiek rodem z horroru. Istny wampir.
No nic. Z braku laku dzwonię po niego.
– No siemasz bracie! – zawołałem,
gdy ze słuchawki nadeszło pytające „Ave?”. – Pewnie się
dziwisz dlaczego właściwie dzwonię, tak?
– Mhm.
– Bo... jak ja cię kurczę stary
lubię! Właściwie to imponuje mi twój styl i chciałbym zapytać
cię o zespoły oraz żebyś narysował mi parę znaków... –
nawijałem jak katarynka. Trzeba było jakoś przekupić go, żeby
opuścił swój mroczny świat i wypadł na ognisko w dwie pary. –
To znalazł byś chwilę?
– Noo... Kiedy? – Usłyszałem, po
dłuższej pauzie.
– Tak sobie myślę, dzisiaj o 16
mamy ognisko. Mroczne klimaty będą... Możesz zabrać parę ludzi
tam od siebie, nocowanie jest, a może będzie pełnia?
– Niech będzie.
Czułem, że zaraz się rozłączy.
– Czekaj! O 16 zgarnij jeszcze moją
koleżankę. – Podałem adres. – Spotkamy się koło boiska,
procenty będą.
– Dobra.
Sygnał zakończonej rozmowy zaatakował
moje ucho. Nadia chyba nie do końca będzie szczęśliwa z wyboru
towarzysza wieczorka... Ale co mi tam. Wypełniłem swoją część
umowy.
– Siemasz Sandritta! – Pocałowałem
wcześniej wymienioną w policzek na przywitanie.
– Dejmian, co za klasa! –
Uśmiechnęła się niewinnie i spojrzała na mnie, mrugając. Kolana
mi zmiękły. Ona jest... cudowna.
– No ba! Jest dla dla kogo to i
klasa. A teraz pozwól, że będę służyć ramieniem. –
Podsunąłem jej ramię. Sandra zaplotła rękę na mojej i
ruszyliśmy w stronę boiska. Nawet nie wpadałem w panikę, że
niosłem w plecaku prowiant. Jakoś mniej mi to przeszkadzało niż
przy Nads, poza tym moja towarzyszka zdecydowanie nie powinna była
dźwigać.
– I jak z zespołem? – zapytała
mnie.
– Wszystko dobrze. Nawet ostatnio
napisałem piosenkę – pochwaliłem się. – Ale nie zabrałem
gitary, więc nie zagram... – Posmutniałem nieco, bardziej na
pokaz.
– Spokojnie, nie raz będzie do tego
jeszcze okazja. – Pocieszyła mnie. – A przynajmniej mam taką
nadzieję.
– Oczywiście. – Kiwnąłem głową.
Niemalże dotarliśmy na miejsce. Doszły nas dźwięki dość
mocnego metalu oraz zapach dymu. Zerknąłem na zegarek w komórce.
Zaledwie 1O minut spóźnienia, a już impreza rozkręcona. Super!
Mniej roboty dla mnie.
Stanęliśmy koło tlącego się ognia.
Janek siedział naburmuszony, jego dwóch kolegów również, a
trzeci kumpel i koleżanka rozmawiali z ożywieniem, tłumacząc coś
Nadii, która ewidentnie była lekko przerażona. Posłała mi
spanikowane spojrzenie.
Czego bać się u Gotów? Nie rozumiem
zupełnie.
Zostawiłem na chwilę Sandrę przy
ognisku i przywitałem Janka.
– Może zapoznamy się wszyscy? –
zasugerowałem.
– Nergal, Mana, Kreps, Dżina –
wymienił bez entuzjazmu i ściągnął bucha z papierosa.
Zaśmierdziało. Ja nie palę, szkoda mego zaje... fajnego ciała.
– A to Sandra, ja jestem Damian. –
Objąłem Sandrę ramieniem, przyciągając ją ku sobie.
Trzy znudzone spojrzenia omiotły
dziewczynę, a Dżina i Kreps wysłali dziwne pozdrowienie, po czym
nadal tłumaczyli coś Nadii.
Zapadł zmrok. Pojedzeni siedliśmy na
kłodzie, która robiła za ławkę. I wtedy Sandra krzyknęła:
– Aaaa! – Pisk niemalże rozwalił
mi bębenki. Ma dziewczyna silną przeponę, nie powiem.
– Pająk! – Panikowała.
Nadia przewróciła oczami, Dżina
zaczęła szukać pająka.
– Potrzebny mi do wywaru –
wytłumaczyła, gdy Kreps zapytał, w jakim to celu poszukuje pająka.
Potem razem rozpoczęli dziwne polowanie, a ja tuliłem Sandrę, by
się uspokoiła. Nadia nie odzywała się prawie wcale tego wieczoru.
W sumie to w ogóle towarzystwo było tak nie bardzo rozmowne.
Zwłaszcza wielka trójca.
Zdziwiliśmy się nagłym przypływem
mowy o Janka, który wypowiedział kwestię do kompanów:
– Zwijamy. Msza czeka.
I towarzystwo wampirów zniknęło w
ciemnościach. Zostaliśmy sami.
– No to co robimy? – Dźwięczny
głos Sandry ożywił nieco atmosferę.
– Nie wiem. Nads, masz jakiś pomysł?
– Mam. – Nadia otrząsnęła się z
zadumy i wyciągnęła O,7.
Nagle perspektywa picia nie wydała mi
się fajna. Przecież umiemy się bawić bez alkoholu...
– Nareszcie procenty! – Ucieszyła
się Sandra. –Z popitką czy rozrabiamy na ostro? – Bez słowa
wyciągnąłem tabasco. Nadia wzruszyła ramionami i patrzyła na
mnie z lekkim wyrzutem, kiedy obiekt moich aktualnych westchnień
rozrabiał wódkę. Jej oczy zdawały się mówić „Za co?”.
Poczułem się niezręcznie. Cały pomysł chodzenia z Sandrą wydał
mi się nagle głupi i już chciałem go porzucić... Gdy nagle mnie
pocałowała.
Zdezorientowany odwzajemniłem
pocałunek, ciągle patrząc na Nadię, po twarzy której przebiegł
cień.
– Pierwszy kieliszek dla naszego
rodzynka – zaświergotała ruda.
Czemu czułem się tak dziwnie?
Oderwałem wzrok od wielkich, orzechowych oczy Nadii.
Wypiłem zawartość kieliszka i
skrzywiłem się.
– Ostre – sapnąłem.
– Jaki on słodki! – zachwyciła
się Sandra. Dziewczyna idealna, pachniała jak marzenie, była
piękna i utalentowana, ciągle mówiła... Taką dziewczynę
powinienem mieć. Na taką zasługuję.
Nadia straciła znaczenie. Zagłębiłem
się w lśniących na rudo włosach Sandry i pocałowałem ją.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz