piątek, 2 listopada 2012

2. Ognisko


Nie ma to jak jeden z uroczych, listopadowych wieczorów. Pogoda zaiste zachęcająca do wychodzenia na dwór, nie licząc wiatru, który zmagał po twarzy niczym bicz. Kosmos jakiś. No ale nie o pogodzie chciałem tu nawijać. Nastała sobota, dzień ogniska. Nadia nie tylko mi pomogła, ale i zajęła się zakupami, przy których pozostałem jedynie tragarzem. Nie omieszkałem zawodzić jej przez pół drogi, jakie to reklamówki są ciężkie, ale ostatecznie się zamknąłem, bo zagroziła, że jak tego nie zrobię wystawi mnie do wiatru, przez co tylko i wyłącznie ja rozpalać ogień będę musiał.
– Nads, jesteś coraz bardziej władcza. – Zaśmiałem się, zarzucając reklamówkę sygnowaną „Biedronka” na ramię.
– A ty bezczelny. I pakujesz mnie w dziwne sytuacje. Chociaż znalazłeś dla mnie jakiegoś przystojniaka? – Spojrzała na mnie spod grzywki.
– Taaak... – mruknąłem, trochę spanikowany. Przecież kogoś znajdę, prawda? – Ale to niespodzianka, więc nie pytaj o niego. Będzie ten dreszczyk emocji. – Poruszyłem zabawnie brwiami.
– Dreszczyk emocji. Właściwie dlaczego ja cię jeszcze znoszę? – zapytała bardziej siebie niż mnie, co jednak nie przeszkodziło mi w udzieleniu odpowiedzi.
– Bo jestem boski i nie przeszkadzają mi twoje wałeczki. – Wyszczerzyłem zęby.
Nadia pozostawiła całkowicie bez komentarza moją wypowiedź. Coś się stała milcząca ostatnio... Pewnie ma okres, czy inne damskie przypadłości. Z natury znie zagłębiam się w takie tematy. To tutaj moja wszechwiedza się kończy.
Otworzyłem drzwi, wpuszczając Nads do domu. Z dziką rozkoszą położyłem torby na blacie kuchennym.
– Teraz jakieś marynaty? Czy co, bo nie ogarniam niektórych produktów. – Zmarszczyłem brwi, wyciągając sos tabasco.
Sąsiadka uśmiechnęła się nieco złowieszczo. Oj, coś chyba jest nie tak...
– Nie powiedziałam, że to do mięsa.
– A do niby czego? – Mój głos zabrzmiał niepewnie. Nadia sięgnęła do torebki i wyciągnęła O,7 litrową butelkę wódki. Zaraz, wróć... Nads i alkohol? To jak kogut znoszący jajka...!
– Chcesz mnie spić, żebym był łatwiejszy? – Uśmiechnąłem się, krzyżując ręce na piersi. – Eh, powstrzymaj popędy, młoda! – Pstryknąłem jej palcem w nos.
– Nie wszystko kręci się w okół ciebie, Damian, wiesz? – Patrzyła na mnie spode łba.
– Oj tam. – Wzruszyłem ramionami. Nieważne, że Nadia miała rację. Ja nie mogę przyznać się do błędu. Nie ja.
Schowała wódkę do torebki i skierowała kroki ku drzwiom.
– O szesnastej będę czekała na chłopaka, który mnie zabierze na ognisko. Miejsce jest już przygotowane. Koło boiska, pamiętaj. I nie spóźnij się na własną imprezę, błagam! – Nie dając mi dojść do słowa, wyszła.
Siadłem na kanapie w salonie i wyciągnąłem telefon. Kogo to ja znam... Ponad 3OO numerów telefonu i niemalże żadnego chłopaka. Ale od czego jest kuzynek?
Janek, mój kuzyn, to dość nietypowy człowiek. Kolekcjonuje zatyczki od zniczy i wyznaje kult śmierci. Satanistyczne znaki na ciele wyglądały nieco groźnie, ale w końcu jak mówiły koleżanki: niezłe z niego ciacho. Ciemne oczy i brązowe włosy, lekko poskręcane na końcach. W sumie podobny do mnie, tylko ja mam zielone oczy i proste włosy. No i jestem bardziej opalony. On to trupio-blady człowiek rodem z horroru. Istny wampir.
No nic. Z braku laku dzwonię po niego.
– No siemasz bracie! – zawołałem, gdy ze słuchawki nadeszło pytające „Ave?”. – Pewnie się dziwisz dlaczego właściwie dzwonię, tak?
– Mhm.
– Bo... jak ja cię kurczę stary lubię! Właściwie to imponuje mi twój styl i chciałbym zapytać cię o zespoły oraz żebyś narysował mi parę znaków... – nawijałem jak katarynka. Trzeba było jakoś przekupić go, żeby opuścił swój mroczny świat i wypadł na ognisko w dwie pary. – To znalazł byś chwilę?
– Noo... Kiedy? – Usłyszałem, po dłuższej pauzie.
– Tak sobie myślę, dzisiaj o 16 mamy ognisko. Mroczne klimaty będą... Możesz zabrać parę ludzi tam od siebie, nocowanie jest, a może będzie pełnia?
– Niech będzie.
Czułem, że zaraz się rozłączy.
– Czekaj! O 16 zgarnij jeszcze moją koleżankę. – Podałem adres. – Spotkamy się koło boiska, procenty będą.
– Dobra.
Sygnał zakończonej rozmowy zaatakował moje ucho. Nadia chyba nie do końca będzie szczęśliwa z wyboru towarzysza wieczorka... Ale co mi tam. Wypełniłem swoją część umowy.

– Siemasz Sandritta! – Pocałowałem wcześniej wymienioną w policzek na przywitanie.
– Dejmian, co za klasa! – Uśmiechnęła się niewinnie i spojrzała na mnie, mrugając. Kolana mi zmiękły. Ona jest... cudowna.
– No ba! Jest dla dla kogo to i klasa. A teraz pozwól, że będę służyć ramieniem. – Podsunąłem jej ramię. Sandra zaplotła rękę na mojej i ruszyliśmy w stronę boiska. Nawet nie wpadałem w panikę, że niosłem w plecaku prowiant. Jakoś mniej mi to przeszkadzało niż przy Nads, poza tym moja towarzyszka zdecydowanie nie powinna była dźwigać.
– I jak z zespołem? – zapytała mnie.
– Wszystko dobrze. Nawet ostatnio napisałem piosenkę – pochwaliłem się. – Ale nie zabrałem gitary, więc nie zagram... – Posmutniałem nieco, bardziej na pokaz.
– Spokojnie, nie raz będzie do tego jeszcze okazja. – Pocieszyła mnie. – A przynajmniej mam taką nadzieję.
– Oczywiście. – Kiwnąłem głową. Niemalże dotarliśmy na miejsce. Doszły nas dźwięki dość mocnego metalu oraz zapach dymu. Zerknąłem na zegarek w komórce. Zaledwie 1O minut spóźnienia, a już impreza rozkręcona. Super! Mniej roboty dla mnie.
Stanęliśmy koło tlącego się ognia. Janek siedział naburmuszony, jego dwóch kolegów również, a trzeci kumpel i koleżanka rozmawiali z ożywieniem, tłumacząc coś Nadii, która ewidentnie była lekko przerażona. Posłała mi spanikowane spojrzenie.
Czego bać się u Gotów? Nie rozumiem zupełnie.
Zostawiłem na chwilę Sandrę przy ognisku i przywitałem Janka.
– Może zapoznamy się wszyscy? – zasugerowałem.
– Nergal, Mana, Kreps, Dżina – wymienił bez entuzjazmu i ściągnął bucha z papierosa. Zaśmierdziało. Ja nie palę, szkoda mego zaje... fajnego ciała.
– A to Sandra, ja jestem Damian. – Objąłem Sandrę ramieniem, przyciągając ją ku sobie.
Trzy znudzone spojrzenia omiotły dziewczynę, a Dżina i Kreps wysłali dziwne pozdrowienie, po czym nadal tłumaczyli coś Nadii.

Zapadł zmrok. Pojedzeni siedliśmy na kłodzie, która robiła za ławkę. I wtedy Sandra krzyknęła:
– Aaaa! – Pisk niemalże rozwalił mi bębenki. Ma dziewczyna silną przeponę, nie powiem.
– Pająk! – Panikowała.
Nadia przewróciła oczami, Dżina zaczęła szukać pająka.
– Potrzebny mi do wywaru – wytłumaczyła, gdy Kreps zapytał, w jakim to celu poszukuje pająka. Potem razem rozpoczęli dziwne polowanie, a ja tuliłem Sandrę, by się uspokoiła. Nadia nie odzywała się prawie wcale tego wieczoru. W sumie to w ogóle towarzystwo było tak nie bardzo rozmowne. Zwłaszcza wielka trójca.
Zdziwiliśmy się nagłym przypływem mowy o Janka, który wypowiedział kwestię do kompanów:
– Zwijamy. Msza czeka.
I towarzystwo wampirów zniknęło w ciemnościach. Zostaliśmy sami.
– No to co robimy? – Dźwięczny głos Sandry ożywił nieco atmosferę.
– Nie wiem. Nads, masz jakiś pomysł?
– Mam. – Nadia otrząsnęła się z zadumy i wyciągnęła O,7.
Nagle perspektywa picia nie wydała mi się fajna. Przecież umiemy się bawić bez alkoholu...
– Nareszcie procenty! – Ucieszyła się Sandra. –Z popitką czy rozrabiamy na ostro? – Bez słowa wyciągnąłem tabasco. Nadia wzruszyła ramionami i patrzyła na mnie z lekkim wyrzutem, kiedy obiekt moich aktualnych westchnień rozrabiał wódkę. Jej oczy zdawały się mówić „Za co?”. Poczułem się niezręcznie. Cały pomysł chodzenia z Sandrą wydał mi się nagle głupi i już chciałem go porzucić... Gdy nagle mnie pocałowała.
Zdezorientowany odwzajemniłem pocałunek, ciągle patrząc na Nadię, po twarzy której przebiegł cień.
– Pierwszy kieliszek dla naszego rodzynka – zaświergotała ruda.
Czemu czułem się tak dziwnie? Oderwałem wzrok od wielkich, orzechowych oczy Nadii.
Wypiłem zawartość kieliszka i skrzywiłem się.
– Ostre – sapnąłem.
– Jaki on słodki! – zachwyciła się Sandra. Dziewczyna idealna, pachniała jak marzenie, była piękna i utalentowana, ciągle mówiła... Taką dziewczynę powinienem mieć. Na taką zasługuję.
Nadia straciła znaczenie. Zagłębiłem się w lśniących na rudo włosach Sandry i pocałowałem ją.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz