piątek, 2 listopada 2012

1. Jak poznałem Sandrę.

Właśnie skończyłem lekcje gry na gitarze i szedłem do domu, gdy za rogiem wpadłem na moją sąsiadkę, Nadię. Szła z najładniejszą dziewczyną, jaką widziałem w życiu i była wyraźnie niezadowolona z tego faktu. Ruda piękność rozprawiała o czymś, gestykulując, podczas gdy ja bezmyślnie się w nią wpatrywałem. W końcu odzyskałem jakoś panowanie nad sobą i pomachałem do Nadii.
– Siemaneczko moja ulubiona sąsiadeczko! – Przywitałem się z nią jak zawsze.
– Ta, cześć Damian – westchnęła. – Poznaj Sandrę. – Przedstawiła mi swoją koleżankę. Tamta od razu uśmiechnęła się do mnie i zaczęła rozmowę.
– Mieszkasz obok Nadin, tak? – Jej „sz” brzmiało trochę jak coś pomiędzy właśnie tym „sz” a „s”. Słodka wada wymowy.
– Jestem Nadia. – Poprawiła ją sąsiadka, wyraźnie zdegustowana.
– Oh, wybacz Nadiu! – Zaśmiała się, trzepocząc rzęsami. – Jestem taaaka zdekoncentrowana dzisiaj... – Jej wzrok powędrował ku mojej gitarze, którą miałem w futerale na plecach. – Muzyk?
– Bardziej gitarzysta amator – sprostowałem. – Ale chciałbym zyskać sobie takie miano.
– Ja śpiewam. – Mrugnęła do mnie. – Może stworzymy zespół?
Widziałem jak źrenice Nadii zwężają się. Miałem  już zespół: z nią, ona szalała na klawiszach, był jeszcze jej brat, Tomek, grający na perkusji. To jej zawsze przypadał zaszczyt pełnienia honorów wokalistki. No, może na spółkę ze mną, ale ja muszę się wszędzie wepchnąć... Taki charakter.
– Em... – mruknąłem, nie do końca wiedziąc, co odpowiedzieć. Chciałem Sandrę w zespole (bo kurczę, śliczna jest), ale ryzykowałem śmiercią z rąk Nadii. – Tą kwestię przedyskutujmy na ognisku – wypaliłem.
Nadia zamrugała niepewnie.
– Ognisku? – powtórzyła.
Wzruszyłem ramionami.
– Tak, coś się zorganizuje – wyjaśniłem. – Jutro wieczorem? – zaszczyciłem dziewczyny jednym z moich hollywoodzkich uśmiechów.
– Jasne! – Sandra już miała coś jeszcze powiedzieć, kiedy zdzwonił jej telefon. – Uno memento – powiedziała z lekkim akcentem, unosząc palec i odchodząc na bok.
– Zorganizujesz ognisko. Dla Sandry. – Nadia oparła dłonie o biodra . – A ze mną to nie chciałeś na colę iść, bo „Nie masz czasu na takie wyjścia”. Jesteś bezczelny! – przymrużyła oczy.
– Zaraz tam bezczelny – wzrok wyraźnie uciekał mi ku Sandrze, która zaśmiewała się do telefonu – Ty mnie nie wystawisz i przyjdziesz, prawda?
Sąsiadka pokręciła głową z rezygnacją.
– Jasne, czy kiedykolwiek ci odmówiłam?
– No nie, ale to dlatego, że jestem boski – posłałem jej jeden z moich najcudniejszych (naturalnie – hollywoodzkich) uśmiechów.
– Oczywiście. – Przewróciła oczami. – Tylko skołuj mi jakieś ciacho, bo nie chcę za przyzwoitkę dorabiać na tym „ognisku”. – Wykonała palcami w powietrzu znak cudzysłowu.
Sandra wróciła.
– Nie uwierzycie! Będę miała sesję jako modelka do gazety młodzieżowej!–  pisnęła. – Czy to nie cudowne?
– To świetnie! – Jej entuzjazm mi się udzielił. – Szkoda, że ja nie mam takiej propozycji...
– Coś się wymyśli... – mrugnęła do mnie.
A Nadia wydała z siebie niezidentyfikowany pomruk.
– Nie martw się, jak zrzucisz swoje wałeczki, to też dostaniesz się do gazety. – Poczochrałem jej włosy.
– Nie będę ci uświadamiać, iż takowych nie posiadam, bo skoro przez trzy lata nie wybiłam ci tego z głowy, to pewnie i dzisiaj to nie dotrze do tego zakochanego w sobie umysłu! – wycedziła, zaciskając pięści. – Papa! – dodała i zostawiła nas samych.
– Zakochany jesteś w sobie? – Sandra uniosła brew.
– Może troszkę. – Przytaknąłem. – Ale chyba się nie dziwisz? – Roześmiałem się.
– W sumie to nie. – pokiwała głową rozbawiona.
– No, to gdzie mieszkasz? Masz niepowtarzalną okazję zostania odprowadzoną do domu przez bożyszcze nastolatek, mianowicie mnie! – zamrugałem oczami w samozachwycie.
– Koło Nadin, czyli i tym samym niedaleko ciebie. – dała mi lekkiego szturchańca. – I mi tu nie odpływaj.
 – Koło Nadii. – Poprawiłem ją. – Zatem chodźmy.

– Nie wiedziałem, że organizacja ogniska to taki problem! – jęczałem Nadii, gdy razem ze mną siedziała przed telewizorem.
– Damian, co cię w tym przerasta? Bierzesz kiełbasę, jakieś napoje, kartki papieru i zapalniczkę. I idziesz w las, tam zbierasz opał. To nie jest trygonometria. – Przewróciła oczami, a potem zjadła chipsa.
– Kiedy to takie trudne... – W rozpaczy położyłem się na jej ramieniu.
Zamilkła i myślała przez chwilę.
– Dążysz do tego, żebym wszystko za ciebie zrobiła, prawda? – Zrzuciła moją głowę. – Ale nic z tego. Pozostanę nieugięta. Ty stworzyłeś sobie randkę, to ty cierp – ucięła sucho.
– Ja już cierpię, nie widzisz? – Byłem lekko urażony jej postawą. Co za bezczelność wobec mnie!
– Jesteś Bogiem, tak?
– No.. tak. Nie widać? – Uśmiechnąłem się mile połechtany.
– A każdy Bóg potrafi samodzielnie rozpalić ognień – skwitowała. – Zapytaj swojego kumpla, Prometeusza, jak mi nie wierzysz.
Nabrałem powietrza nie bardzo wiedząc jak wybrnąć z sytuacji.
– Ale ja jestem początkującym Bogiem, w dodatku zupełnie nie greckim. – Uśmiechnąłem się do niej i spojrzałem w jej oczy z wielką nadzieją. Chwilę się na mnie patrzyła, po czym z jej ust wyrwało się ciche westchnienie. Dała za wygraną.
– Mogę ci pomóc.
No, nie do końca mi o to chodziło, ale cóż...
– Jesteś kochana! – Objąłem ją mocno, tuląc jak przytulankę. – A teraz oddaj mi te chipsy, bo jeszcze bardziej przytyjesz. – sięgnąłem do paczki i wyciągnąłem garść smakołyków.
– Damian! Nie jestem gruba!

1 komentarz: