środa, 2 maja 2018

Minęło tyle czasu...

Mam dla was wieści!
Wracam do blogosfery! Najnowszy rozdział jest napisany, teraz tylko beta i będę ponownie :D

Przepraszam za kilka lat przerwy...


EDIT

Beta zakończona! Po wgraniu nowego szablonu jedziemy dalej!

sobota, 15 grudnia 2012

5. Magia grabek...

Chwiejnym krokiem wszedłem do korytarza domu Nads. Gdyby nie to, że praktycznie się tu wychowałem, z pewnością bym się zabił. Koszmarne ciemności wszechogarniały mnie... O ile taki wyraz w ogóle istnieje. Kolejne kroki zaprowadziły mnie do salonu, potem schodami na górę i w lewo, do pokoju sąsiadki. Uchyliłem drzwi, które skrzypnęły niemiło. Jak w horrorze... Zadrżałem.
– Nadia? – zapytałem niepewnie, kierując słowa w ciemność.
– Tutaj... – Drzwi szafy uchyliły się lekko. – Jak dobrze, że jesteś!- Chlipnęła.
–  Mogę zapalić światło?
– Nie działa. Chyba wywaliło korki...
–Aha... – Nic mądrzejszego nie przyszło mi do głowy, ponadto zdecydowanie nie potrafiłem zebrać myśli. – A wyjdziesz? – dodałem po niedługiej pauzie.
Po krótkiej chwili ciszy, w której domyśliłem się, że Nadia kręci przecząco głową, usłyszałem ciche:
– Chodź tutaj.
Posłuchałem jej i już po chwili, plątając się w wiszące na wieszakach ubrania, ulokowałem swoje siedzenie w szafie.
– Co się stało? – zapytałem zatroskany, być może nieco bełkotliwie.
– To... To było straszne.
Czekałem ja dalszy ciąg wypowiedzi, jednak chyba się przeliczyłem.
– Co było straszne?
– To, co widziałam... To wszystko.
– Nadiu, musisz mi wytłumaczyć, co się stało, wtedy może jakoś pomogę... – W ciemnościach odnalazłem jej dłoń i pogładziłem uspokajająco. Pociągnęła nosem.
– Kreps zaproponował mi spotkanie. Mieliśmy wyskoczyć porobić coś fajnego... – przełknęła ślinę – I zgodziłam się. Przecież wszyscy chodzą na randki. Przyjechał po mnie punktualnie, nawet otworzył przede mną drzwi... Niby wszystko wspaniale, ale gdy wyjechaliśmy za miasto... – głos jej się załamał i rozpłakała się.
Nagle otrzeźwiałem.
– Zgwałcił cię?! Ja gnoja zabiję! I to nie żarty! – Czułem, jak wszystkie moje mięśnie się napinają, a jedynym, o czym marzyłem, to uśmiercenie kolegi mojego kuzyna...
– N...nie... – Szlochnęła.  – Coś gorszego!
– Co może być gorszego?
– To. – Wyciągnęła telefon i zaświeciła jego ekran. Jej twarz „przyozdabiał” czarny, nasmarowany jakby węglem krzyż, rozpościerający się od czoła, aż po brodę, z poziomą kreską pod oczami. Wolną ręką przejechałem po nim. Rozmazał się.
– Ej, spokojnie, to się zmyje – Uśmiechnąłem się do niej. Nie mogłem się powstrzymać i jednym z ubrudzonych palców zrobiłem czarną kropkę na czubku jej nosa. 
– Być może. Ale to wypalone coś na ramieniu nie. I straszliwie boli. – zsunęła z ramienia bluzę, ukazując niezidentyfikowany bliżej symbol.
– Czemu to zrobił?..
– To nie on. To jakiś okropny dziad w opończy... Zatrzymaliśmy się w ruinach. Nawet nie wiedziałam, że w środku lasu są takie... Tam było wiele osób. Śpiewali pieśni w języku, którego nie znam, na środku paliło się ogromne ognisko. I powiedzieli, że jestem jedną z nich i że sam On po mnie przyjdzie... Jestem naznaczona... A potem przynieśli zwłoki... Tak straszliwie śmierdziały... Kawałki skóry rozchodziły się, larwy wychodziły przez powstałe szpary... Mówili, że teraz moja kolej. Oni mnie zabiją! – Spazmatyczny płacz wstrząsnął Nadią.
– Nic ci nie zrobią... Spokojnie... – Objąłem ją, uspokajająco gładząc po plecach. – Pokaż tą ranę, coś z nią zrobimy... Wyjdźmy z szafy, usiądziesz w łazience, a ja w tym czasie sprawdzę co z korkami, dobrze? – mówiłem spokojnie.
– Dobrze. – Ustąpiła. 
Po opuszczeniu bezpiecznego miejsca, które moja sąsiadka chyba nie do końca sensownie wybrała, poszedłem do piwnicy. Faktycznie, wywaliło bezpiecznik. Przełączyłem go i z ulgą stwierdziłem, że jest widno. Po relacji dziewczyny nie czułem się spokojnie w ciemnościach...
Dołączyłem do dygocącej w łazience Nadii.
– Dobrze, w której szafce masz opatrunki? – zapytałem.
Wskazała palcem. Wyciągnąłem wszystko, co wydawało mi się jak najbardziej niezbędne do opatrywania ran, choć śmiem uważać, że zawartość alkoholu w wydychanym przeze mnie powietrzu była wystarczająco odkażająca.
Syknęła cicho, gdy zajmowałem się raną.
– Oni ci nic nie zrobią –mówiłem do niej, gdy nieobecna wpatrywała się w przestrzeń. – To nie są aż tacy psychole.
I wtedy rana zaczęła się rozmazywać.
– Nads...? – zapytałem niepewnie i spojrzałem na nią. Jej źrenice przeniosły się na mnie. Były dziwnie duże. – O czymś mi nie mówisz. – Teraz pewnie zabrzmiałem groźnie.
– N...nie. – Zadrżała.
– Paliłaś coś. Albo wciągałaś.
– N...nie... Ale w samochodzie było strasznie zadymione... I jeszcze miałam wrażenie, że cola miała dziwny smak, tak strasznie słodki, wyraźny... Jak nigdy... – szepnęła lekko rozmarzona.
Odetchnąłem z ulgą.
– Nadiu, mam dla ciebie wspaniałe informacje. Nic się takiego nie wydarzyło. Pewnie się zjaraliście, ty co prawda biernie. Wcale nie zdziwię się, jak oglądałaś jakiś film na komórce czy innym ekranie i ci się wkręciło.
– Tak było! – Zatłukła pięścią w pierś. Tą ręką którą opatrywałem.
– Poparzenie już nie boli? – Uśmiechnąłem się krzywo.
– Jakoś nie... – Jej brwi ściągnęły się ku sobie, a ona sama wyglądała na zagubioną.
– A nie jesteś głodna?
– Strasznie...
– To zjedz, ja poczekam, potem idziesz grzecznie spać. I nie myśl o tym, co się wydarzyło. Do jutra przejdzie.
– Tak sądzisz?
– Tak, tak sądzę. – Zaśmiałem się. Szczerze jak nigdy. Z serca spadł mi kamień, a nawet bardzo ciężki głaz.
Biedna, mała Nadia padła ofiarą narkotyków. Mnie to bawiło, choć w sumie nie było szczególnie zabawne. To przez alkohol.
Odstawiając ją do łóżka usłyszałem tylko słowo:
– Gekon...

Idąc do swojego domu użyłem zapasowych kluczy do domu Nadii. Schowałem je potem do kieszeni i spojrzałem po raz ostatni na okno jej pokoju. Nocna lampka się paliła, nie pozwoliła mi jej zgasić. Wyjaśniłem też tajemnicę wywalonych korków. Włączyła wszystkie światła w domu, a halogeny z salonu w połączeniu z tymi w łazience ciągną sporo. Padnięty położyłem się do łóżka w swoim pokoju i w całym, kompletnym ubraniu (nie licząc butów, które zostały u Sandry, ale jeszcze wtedy nie zdawałem sobie z tego sprawy i sądziłem, że je zgubiłem). Spało mi się nawet dobrze, nie licząc jednego biegu do toalety w celu ulżenia biednemu żołądkowi. Rodzice chyba zauważyli, że coś ze mną nie tak, bo gdy rano obudziłem się z istną Saharą w ustach, koło mnie stała szklanka wody i tabletka musująca do rozpuszczenia. Domyśliłem się, że to magnez. Tak... Mama wie, że mam kaca. Głowę mi rozsadzało, marzyłem, by leżeć i nic nie robić, ale rodzicielka nie dała mi takiej szansy.
Weszła do mojego pokoju i z ironicznym uśmiechem oznajmiła:
– Wczoraj się balowało, to dzisiaj pograbisz ogródek.

O ile podczas leżenia w łóżku perspektywa grabienia była straszna, to w praktyce okazało się to niemalże śmiertelne. Sandra nie odzywała się do mnie. Ja też nie miałem odwagi napisać, to co się stało ubiegłego wieczora nie zachęcało mnie do kontaktów z nią. Nawet jeśli to była moja własna dziewczyna.
Za to od razu z okna zauważyła mnie Nadia.
– Cześć... Niewiele z wczoraj pamiętam, jednak obudziłam się z przeświadczeniem, że jestem ci niezmiernie wdzięczna. Jakbyś... uratował mi życie? – powiedziała, stojąc koło mnie, krzyżując ramiona, rozcierając dłońmi mięśnie rąk. Wyglądała tak żałośnie, gdy jej wzrok uciekał w dół. Nie mogła patrzeć mi w oczy, a przecież nic złego nie zrobiła.
– Można tak powiedzieć. – Oparłem się o grabie. – Włączyłem korki i uświadomiłem ci co nieco. Miałaś ciężki wieczór, ja też zresztą. Ale nie chcę o tym mówić. – Odrzuciłem grzywkę. – Nads... Czy ja dobrze wybrałem? – zapytałem po chwili. Nie powinienem zadawać takiego pytania! Teraz domyśli się, co było wieczorem w domu Sandry...
Jej nic nie rozumiejące spojrzenie przeniosło się na moje oczy.
Nie, Nads! Nie rób tego!
– Ale...
– Powiedziałaś coś o gekonie – zmieniłem szybko temat.
– Gekon...– Jej brwi się ściągnęły ku sobie lekko. – Gekon! Tak! Od tego się zaczęło! Gekon Krepsa miał coś w pyszczku. Mówili, że to cukier-puder i posypali mi tym ciastko.
– Cukier-puder – powtórzyłem, załamany niewiedzą Nadii na temat narkotyków. Jak mogłem zrobić taką lukę w wychowaniu? – Niebawem czeka nas pogadanka, moja panno.
Wiem, brzmiałem jak własny ojciec.
Mama tymczasem uznała, że dość moich pogaduch.
– Grabisz, czy chcesz szlaban? – zawołała, otwierając drzwi.
– Grabię! – odkrzyknąłem do niej i wróciłem do pracy.
– Masz jeszcze jedne grabie? – zapytała Nadia ze skruszoną miną.
– Tam stoją. – Skinąłem głową w stronę komórki ze sprzętem ogrodniczym.
– Czuję, że mi też należy się kara.
A grabiąc była taka piękna...