sobota, 15 grudnia 2012

5. Magia grabek...

Chwiejnym krokiem wszedłem do korytarza domu Nads. Gdyby nie to, że praktycznie się tu wychowałem, z pewnością bym się zabił. Koszmarne ciemności wszechogarniały mnie... O ile taki wyraz w ogóle istnieje. Kolejne kroki zaprowadziły mnie do salonu, potem schodami na górę i w lewo, do pokoju sąsiadki. Uchyliłem drzwi, które skrzypnęły niemiło. Jak w horrorze... Zadrżałem.
– Nadia? – zapytałem niepewnie, kierując słowa w ciemność.
– Tutaj... – Drzwi szafy uchyliły się lekko. – Jak dobrze, że jesteś!- Chlipnęła.
–  Mogę zapalić światło?
– Nie działa. Chyba wywaliło korki...
–Aha... – Nic mądrzejszego nie przyszło mi do głowy, ponadto zdecydowanie nie potrafiłem zebrać myśli. – A wyjdziesz? – dodałem po niedługiej pauzie.
Po krótkiej chwili ciszy, w której domyśliłem się, że Nadia kręci przecząco głową, usłyszałem ciche:
– Chodź tutaj.
Posłuchałem jej i już po chwili, plątając się w wiszące na wieszakach ubrania, ulokowałem swoje siedzenie w szafie.
– Co się stało? – zapytałem zatroskany, być może nieco bełkotliwie.
– To... To było straszne.
Czekałem ja dalszy ciąg wypowiedzi, jednak chyba się przeliczyłem.
– Co było straszne?
– To, co widziałam... To wszystko.
– Nadiu, musisz mi wytłumaczyć, co się stało, wtedy może jakoś pomogę... – W ciemnościach odnalazłem jej dłoń i pogładziłem uspokajająco. Pociągnęła nosem.
– Kreps zaproponował mi spotkanie. Mieliśmy wyskoczyć porobić coś fajnego... – przełknęła ślinę – I zgodziłam się. Przecież wszyscy chodzą na randki. Przyjechał po mnie punktualnie, nawet otworzył przede mną drzwi... Niby wszystko wspaniale, ale gdy wyjechaliśmy za miasto... – głos jej się załamał i rozpłakała się.
Nagle otrzeźwiałem.
– Zgwałcił cię?! Ja gnoja zabiję! I to nie żarty! – Czułem, jak wszystkie moje mięśnie się napinają, a jedynym, o czym marzyłem, to uśmiercenie kolegi mojego kuzyna...
– N...nie... – Szlochnęła.  – Coś gorszego!
– Co może być gorszego?
– To. – Wyciągnęła telefon i zaświeciła jego ekran. Jej twarz „przyozdabiał” czarny, nasmarowany jakby węglem krzyż, rozpościerający się od czoła, aż po brodę, z poziomą kreską pod oczami. Wolną ręką przejechałem po nim. Rozmazał się.
– Ej, spokojnie, to się zmyje – Uśmiechnąłem się do niej. Nie mogłem się powstrzymać i jednym z ubrudzonych palców zrobiłem czarną kropkę na czubku jej nosa. 
– Być może. Ale to wypalone coś na ramieniu nie. I straszliwie boli. – zsunęła z ramienia bluzę, ukazując niezidentyfikowany bliżej symbol.
– Czemu to zrobił?..
– To nie on. To jakiś okropny dziad w opończy... Zatrzymaliśmy się w ruinach. Nawet nie wiedziałam, że w środku lasu są takie... Tam było wiele osób. Śpiewali pieśni w języku, którego nie znam, na środku paliło się ogromne ognisko. I powiedzieli, że jestem jedną z nich i że sam On po mnie przyjdzie... Jestem naznaczona... A potem przynieśli zwłoki... Tak straszliwie śmierdziały... Kawałki skóry rozchodziły się, larwy wychodziły przez powstałe szpary... Mówili, że teraz moja kolej. Oni mnie zabiją! – Spazmatyczny płacz wstrząsnął Nadią.
– Nic ci nie zrobią... Spokojnie... – Objąłem ją, uspokajająco gładząc po plecach. – Pokaż tą ranę, coś z nią zrobimy... Wyjdźmy z szafy, usiądziesz w łazience, a ja w tym czasie sprawdzę co z korkami, dobrze? – mówiłem spokojnie.
– Dobrze. – Ustąpiła. 
Po opuszczeniu bezpiecznego miejsca, które moja sąsiadka chyba nie do końca sensownie wybrała, poszedłem do piwnicy. Faktycznie, wywaliło bezpiecznik. Przełączyłem go i z ulgą stwierdziłem, że jest widno. Po relacji dziewczyny nie czułem się spokojnie w ciemnościach...
Dołączyłem do dygocącej w łazience Nadii.
– Dobrze, w której szafce masz opatrunki? – zapytałem.
Wskazała palcem. Wyciągnąłem wszystko, co wydawało mi się jak najbardziej niezbędne do opatrywania ran, choć śmiem uważać, że zawartość alkoholu w wydychanym przeze mnie powietrzu była wystarczająco odkażająca.
Syknęła cicho, gdy zajmowałem się raną.
– Oni ci nic nie zrobią –mówiłem do niej, gdy nieobecna wpatrywała się w przestrzeń. – To nie są aż tacy psychole.
I wtedy rana zaczęła się rozmazywać.
– Nads...? – zapytałem niepewnie i spojrzałem na nią. Jej źrenice przeniosły się na mnie. Były dziwnie duże. – O czymś mi nie mówisz. – Teraz pewnie zabrzmiałem groźnie.
– N...nie. – Zadrżała.
– Paliłaś coś. Albo wciągałaś.
– N...nie... Ale w samochodzie było strasznie zadymione... I jeszcze miałam wrażenie, że cola miała dziwny smak, tak strasznie słodki, wyraźny... Jak nigdy... – szepnęła lekko rozmarzona.
Odetchnąłem z ulgą.
– Nadiu, mam dla ciebie wspaniałe informacje. Nic się takiego nie wydarzyło. Pewnie się zjaraliście, ty co prawda biernie. Wcale nie zdziwię się, jak oglądałaś jakiś film na komórce czy innym ekranie i ci się wkręciło.
– Tak było! – Zatłukła pięścią w pierś. Tą ręką którą opatrywałem.
– Poparzenie już nie boli? – Uśmiechnąłem się krzywo.
– Jakoś nie... – Jej brwi ściągnęły się ku sobie, a ona sama wyglądała na zagubioną.
– A nie jesteś głodna?
– Strasznie...
– To zjedz, ja poczekam, potem idziesz grzecznie spać. I nie myśl o tym, co się wydarzyło. Do jutra przejdzie.
– Tak sądzisz?
– Tak, tak sądzę. – Zaśmiałem się. Szczerze jak nigdy. Z serca spadł mi kamień, a nawet bardzo ciężki głaz.
Biedna, mała Nadia padła ofiarą narkotyków. Mnie to bawiło, choć w sumie nie było szczególnie zabawne. To przez alkohol.
Odstawiając ją do łóżka usłyszałem tylko słowo:
– Gekon...

Idąc do swojego domu użyłem zapasowych kluczy do domu Nadii. Schowałem je potem do kieszeni i spojrzałem po raz ostatni na okno jej pokoju. Nocna lampka się paliła, nie pozwoliła mi jej zgasić. Wyjaśniłem też tajemnicę wywalonych korków. Włączyła wszystkie światła w domu, a halogeny z salonu w połączeniu z tymi w łazience ciągną sporo. Padnięty położyłem się do łóżka w swoim pokoju i w całym, kompletnym ubraniu (nie licząc butów, które zostały u Sandry, ale jeszcze wtedy nie zdawałem sobie z tego sprawy i sądziłem, że je zgubiłem). Spało mi się nawet dobrze, nie licząc jednego biegu do toalety w celu ulżenia biednemu żołądkowi. Rodzice chyba zauważyli, że coś ze mną nie tak, bo gdy rano obudziłem się z istną Saharą w ustach, koło mnie stała szklanka wody i tabletka musująca do rozpuszczenia. Domyśliłem się, że to magnez. Tak... Mama wie, że mam kaca. Głowę mi rozsadzało, marzyłem, by leżeć i nic nie robić, ale rodzicielka nie dała mi takiej szansy.
Weszła do mojego pokoju i z ironicznym uśmiechem oznajmiła:
– Wczoraj się balowało, to dzisiaj pograbisz ogródek.

O ile podczas leżenia w łóżku perspektywa grabienia była straszna, to w praktyce okazało się to niemalże śmiertelne. Sandra nie odzywała się do mnie. Ja też nie miałem odwagi napisać, to co się stało ubiegłego wieczora nie zachęcało mnie do kontaktów z nią. Nawet jeśli to była moja własna dziewczyna.
Za to od razu z okna zauważyła mnie Nadia.
– Cześć... Niewiele z wczoraj pamiętam, jednak obudziłam się z przeświadczeniem, że jestem ci niezmiernie wdzięczna. Jakbyś... uratował mi życie? – powiedziała, stojąc koło mnie, krzyżując ramiona, rozcierając dłońmi mięśnie rąk. Wyglądała tak żałośnie, gdy jej wzrok uciekał w dół. Nie mogła patrzeć mi w oczy, a przecież nic złego nie zrobiła.
– Można tak powiedzieć. – Oparłem się o grabie. – Włączyłem korki i uświadomiłem ci co nieco. Miałaś ciężki wieczór, ja też zresztą. Ale nie chcę o tym mówić. – Odrzuciłem grzywkę. – Nads... Czy ja dobrze wybrałem? – zapytałem po chwili. Nie powinienem zadawać takiego pytania! Teraz domyśli się, co było wieczorem w domu Sandry...
Jej nic nie rozumiejące spojrzenie przeniosło się na moje oczy.
Nie, Nads! Nie rób tego!
– Ale...
– Powiedziałaś coś o gekonie – zmieniłem szybko temat.
– Gekon...– Jej brwi się ściągnęły ku sobie lekko. – Gekon! Tak! Od tego się zaczęło! Gekon Krepsa miał coś w pyszczku. Mówili, że to cukier-puder i posypali mi tym ciastko.
– Cukier-puder – powtórzyłem, załamany niewiedzą Nadii na temat narkotyków. Jak mogłem zrobić taką lukę w wychowaniu? – Niebawem czeka nas pogadanka, moja panno.
Wiem, brzmiałem jak własny ojciec.
Mama tymczasem uznała, że dość moich pogaduch.
– Grabisz, czy chcesz szlaban? – zawołała, otwierając drzwi.
– Grabię! – odkrzyknąłem do niej i wróciłem do pracy.
– Masz jeszcze jedne grabie? – zapytała Nadia ze skruszoną miną.
– Tam stoją. – Skinąłem głową w stronę komórki ze sprzętem ogrodniczym.
– Czuję, że mi też należy się kara.
A grabiąc była taka piękna...

8 komentarzy:

  1. Ooo. :D Ale fajne. :D A myślałam, że to ja mam fazy, kiedy bakam. :D Ostatnie zdanie mnie trochę zaskoczyło.
    http://elemendid.blog.onet.pl/

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajny rozdział :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Czekam niecierpliwością na nowy wpis !

    OdpowiedzUsuń
  4. Prosimy o nowy wpis :P

    OdpowiedzUsuń
  5. Dodaj w końcu nowy rozdział. :D
    http://elemendid.blog.onet.pl/
    Rose

    OdpowiedzUsuń
  6. Cześć. :D Pragnę cię poinformować, że założyłam drugiego bloga z opowiadaniem, które się łączy z tym na http://elemendid.blog.onet.pl/ . Zapraszam na http://wiwerna.blog.pl/ . :*
    Na Elemendid również będę dodawać nowe rozdziały.
    Rose

    OdpowiedzUsuń
  7. Dlaczego Ty już nie piszesz??!! :(

    OdpowiedzUsuń
  8. Fajne tło, człowieku, a przynajmniej na mobilnym ;).
    W sumie to chyba dobrze, że przeniosłeś blog.
    Na blogspocie zawsze lepiej ;).
    Notka dobra.
    Nie wiem tak w ogóle, czemu na Twoim poprzednim blogu nie chciały wejść komentarze.

    Tak w ogóle wpadniesz na tegoż bloga?
    zagubione-opowiadania.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń